Pokazywanie postów oznaczonych etykietą miłość. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą miłość. Pokaż wszystkie posty

środa, 6 czerwca 2018

Review: Metro 2034

Metro 2034 Metro 2034 by Dmitry Glukhovsky
My rating: 5 of 5 stars

Przede wszystkim jest to powieść psychologiczna, dla której środowisko postapokaliptyczne (postapo) jest dobrze dobranym tłem. Zarówno psychologicznie, jak i literacko, autor wzbija się na wyżyny. Wiarygodność motywów działania oraz bogactwo marzeń postaci daje czytelnikowi dużo satysfakcji z lektury. Opis świata jest w pełni plastyczny i pobudza wyobraźnię, także przez adekwatnie dobrane metafory. Przy okazji pojawiają się ciekawe watki kryminalne. Dmitry Glukhovsky opanował operowanie słowem w stopniu mistrzowskim! Zachwycające kunsztem przedstawienie wspomnień bohaterów sprzed atomowej apokalipsy czy opis początków pierwszej, trudnej i gorzkiej miłości sprawiają, że naprawdę można się wzruszyć. Wiarygodnie została także oddana specyfika „rosyjskiej duszy”.

Wyrażam podziw dla tłumacza za oddanie tekstu książki przepiękną polszczyzną. Interpretacja aktorska pana Gosztyły jest na najwyższym możliwym poziomie. Lektor intonacją i interpretacją zadbał o to, aby każda postać miała swoją specyfikę wypowiedzi.

View all my reviews

poniedziałek, 5 marca 2018

Orson Scott Card" Gra Endera"

Bardzo dobra książka o trudnych relacjach rodzinnych, rozwoju dziecka (które musi szybko  dorosnąć), o konsekwencjach bycia geniuszem i samotności, o nieuniknionych wojnach, o relacjach z tymi, którzy odeszli i o miłości. Ocena: 5/6.


czwartek, 3 listopada 2011

Romantyczna komedia z sadomasochizmem w tle

“Flower and Snake” stał się nie tylko inspiracją dla kolejnych sequeli (ostatni pochodzi z 2010 r.), lecz zyskał statu klasyka sadomasochistycznej odmiany pinku eiga. Obraz Kozumy oferuje wiele szokujących swym mizoginizmem scen zniewolenia kobiet, które są wiązane w wymyślny, sposób, poniżane i traktowane jak zwierzęta, czyli "tresowane". Nieposłuszne "niewolnice" karane są upokarzającymi lewatywami, jednym z częstszych sposobów "uatrakcyjnienia" sadomasochistycznych relacji.

"Flower and Snake" byłby jedynie prymitywnym shockerem, gdyby nie ewidentnie humorystyczny charakter całej historii. W istocie otrzymujemy coś w rodzaju romantycznej komedii z sadomasochizmem w tle, opowiadającej o miłości, która rodzi się między upokarzaną kobietą, a tresującym ją mężczyzną. Szokować może też końcowa konkluzja, która często pojawia się w wielu "różowych filmach": kobiety uwielbiają być seksualnie poniewierane.


---
"Strach ma skośne oczy. Azjatyckie kino grozy", Krzysztof Gonerski, s. 71, Wydawnictwo Kwiaty Orientu, Skarżysko-Kamienna 2010 r.

poniedziałek, 5 października 2009

Wielkie sekretne widowisko

Pamiętnik Jaffe’a

Pragnąłem być inny.

Przecież inni doszli do wielkich rzeczy od zera. Mesjasze, prezydenci, gwiazdy filmowe. Wydostawali się z błota jak ryby, które postanowiły chodzić. Wyrastały im nogi, oddychały powietrzem, stawały się czymś więcej niż przedtem.

Początkowo sprawdzanie listów to była beznadziejna mordęga. Sprawdzanie zawartości worków dzień po dniu – istne piekło.

Oddzielałem najpierw ciekawe przesyłki (wypchane koperty, brzęczące, perfumowane) od nieciekawych, potem prywatną korespondencję od urzędowej i bazgraninę od starannego pisma. Po tych przygotowaniach brałem się do otwierania kopert – w pierwszym tygodniu palcami, aż dorobiłem się odcisków, a później nożem o krótkim ostrzu, kupionym specjalnie w tym celu, wydłubując zawartość listów jak łowca pereł muszle w poszukiwaniu tych klejnotów. Najczęściej nie znajdowałem niczego, a czasem – jak obiecywał Homer – pieniądze lub czek, które sumiennie odnosiłem do szefa.

Spędzałem samotne godziny w Pokoju Niedoręczonych Listów. Z jakiegoś powodu to zajęcie zaczęło mi sprawiać przyjemność pod koniec trzeciego tygodnia, a pod koniec piątego zacząłem rozumieć.

Siedziałem na skrzyżowaniu dróg Ameryki.

Homer miał rację. Boston w stanie Massachusetts nie był geograficznym środkiem USA, ale jeśli chodzi o Urząd Pocztowy, to tak, jakby nim był.

Zbiegały się tu i krzyżowały drogi komunikacji pozostawiając swoje podrzutki, ponieważ żaden stan ich nie chciał. Te listy odsyłano z jednego wybrzeża na drugie, szukając kogoś, kto je otworzy, i nie znajdując chętnych. W końcu trafiały do mnie, do RANDOLPHA ERNESTA JAFFE’A – rozcinałem je moim małym nożykiem i rozpoznawałem prywatne oblicze narodu.

Były tam listy pełne miłości i listy pełne nienawiści, kartki, na których mężczyźni odrysowywali swoje nabrzmiałe członki, walentynki sporządzone ze swoich włosów łonowych, listy od żon szantażujących mężów, dziennikarzy, działaczy, prawników, karierowiczów, reklamy, listy samobójców, zaginione powieści, listy szczęścia, akta, nie doręczone prezenty, odrzucone prezenty, listy wysłane w świat po prostu jak butelki z samotnej wyspy, w nadziei, że nadejdzie pomoc; wiersze, groźby i przepisy kulinarne. Czego tam nie było. Ale to wszystko liczyło się najmniej. Chociaż czasem pociłem się z emocji nad listami miłosnymi, a przeglądając żądania okupu zastanawiałem się, czy nadawcy – nie otrzymawszy odpowiedzi – mordowali swoich zakładników, opowieści o miłości i nienawiści, zawarte w tych listach, zajmowały mnie tylko przelotnie. O wiele głębsze emocje budziła we mnie inna opowieść, którą niełatwo było ująć słowa.

Siedząc na skrzyżowaniu dróg zaczynałem rozumieć, że Ameryka ma swoje tajemne życie, którego przedtem nawet się nie domyślałem. Wiedziałem o miłości i śmierci. Miłość i śmierć to zwykłe komunały – bliźniacze obsesje piosenek i tanich przedstawień teatralnych. Ale było jeszcze inne życie, o którym napomykał co czterdziesty, pięćdziesiąty, setny list, a jeden na tysiąc mówił o nim z otwartością szaleńca. Kiedy autor listu mówił o tym wprost, nie wyjawiał całej prawdy, a tylko jej cząstkę; każdy z nich na swój własny szalony sposób wyrażał jakąś prawdę, która była prawie niewyrażalna.

Sprowadzała się ona do faktu, że świat nie była taki, jaki się wydawał. Nie był nawet taki w przybliżeniu. Jakieś siły (rządowe, religijne, ochrony zdrowia) sprzysięgły się, by ją ukryć i zamknąć usta tym, którzy byli jej świadomi bardziej niż inni, ale nie mogły zakneblować czy wtrącić do więzienia każdej z tych osób. Mimo, iż sieć zarzucono tak szeroko, niektórym spośród tych mężczyzn i kobiet udało się umknąć pogoni: znajdowali boczne drogi, by uciec przed prześladowcami, którzy tracili ich ślad; bezpieczne domy wzdłuż tych dróg, gdzie podobni im wizjonerzy przyjmowali ich chlebem i solą, gotowi skierować węszące psy gończe na fałszywy ślad. Ludzie ci nie ufali firmie Bell, nie używali telefonu. Nie ważyli spotykać się w grupach większych niż po dwie osoby, z obawy, że zwrócą na siebie uwagę. Ale pisali. Czasami wydawało się, że musieli pisać, jakby tajemnice, których strzegli, paliły ich żarem i musiały wydostać się na zewnątrz. Czasami było tak dlatego, że wiedzieli, iż myśliwi trafili już na ich ślad i nie zdołaliby w inny sposób opisać świata – światu, zanim ich schwytają, otumanią narkotykami i zamkną. Czasem nawet była w tych bazgrołach uciecha wywrotowca, który umyślnie wysyłał niewyraźnie zaadresowany list w nadziei, że zabije potężnego klina jakiemuś niczego nieświadomemu obywatelowi, kiedy przypadek odda list w jego ręce. Niektóre z tych korespondencji były pisane metodą strumienia świadomości; inne precyzyjnie, metodą niemal kliniczną, opisywały jak obrócić świat na nice przez magię seksu lub dietę grzybową. Mówiły o wykryciu niezidentyfikowanych obiektów latających i kultach zombie, o ewangelistach z planety Wenus i mediach, nawiązujących kontakt ze zmarłymi za pomocą radia. Ale po kilku miesiącach, spędzonych na studiowaniu tych listów (bo to były prawdziwe studia; byłem jak człowiek, zamknięty pośród księgozbioru, opisującego rzeczy ostateczne), zacząłem dostrzegać prawdę ukrytą za tymi niedorzecznościami. Rozszyfrowałem kod lub też zrozumiałem z niego dostatecznie wiele, by nie zaznać więcej spokoju.

Nie irytowałem się, gdy Homer codziennie otwierał drzwi, każąc wnieść następne pół tuzina pojemników z listami; przeciwnie, cieszył mnie ten napływ korespondencji. Im więcej listów, tym więcej wskazówek; im więcej wskazówek, tym więcej nadziei na rozświetlenie tajemnicy. W miarę, jak tygodnie rosły w miesiące, a zima łagodnie przechodziła w wiosnę, utwierdzałem się w przekonaniu, że nie chodziło tu o kilka różnych tajemnic – ale o jedną. Ludzie, piszący o zasłonie i o tym, jak ją odsunąć, znajdowali swoją własną drogę do objawienia, każdy posługiwał się własną metodą i metaforą; jednak przez tę kakofonię usiłował się przebić jeden hymn.

Nie był to hymn o miłości. W każdym razie nie tej, którą znają ludzie sentymentalni. Nie był to również hymn śmierci w dosłownym znaczeniu tego słowa. Mówił on – bez ściśle określonego porządku – coś o rybach i o morzu (czasem o Morzu Mórz) i o trzech wiodących do niego drogach; o marzeniach i snach (mówił o tym bardzo wiele); i o wyspie, którą Platon nazwał Atlantydą, ale od początku wiedział, że była czymś innym. Mówił o końcu Świata, który właśnie miał się zacząć. I mówił o sztuce.

A raczej o Sztuce.

Spośród wszystkich kodów, nad którymi najwięcej łamałem sobie głowę, ale do niczego nie doszedłem. Mówiono o Sztuce na wiele różnych sposobów. Wielkie Ostateczne Dzieło. Zakazany Owoc. Rozpacz da Vinci. Kawałek Tortu. Strzał w Dziesiątkę. Określano Sztukę na wiele sposobów, ale Sztuka była jedna. I (w tym tkwiła tajemnica) – nie było Artysty.

---
Moja parafraza rozmyślań Randolpha Ernesta Jaffe'a, przygotowana na potrzeby sesji "Zewu Cthulhu", pochodząca z książki "Wielkie sekretne widowisko", Clive Barker, Wydawnictwo Rebis, 1994 r.

piątek, 24 lipca 2009

Maksymalizm Kościoła

Ewa Winnicka: Ale prezerwatywa działa inaczej, nie dopuszcza do zapłodnienia.

o. Mirosław Pilśniak: Kościół ma wobec prezerwatywy zastrzeżenia innej natury. Chodzi o godność i wartość osób. Nauka Kościoła postuluje w dziedzinie seksu maksymalizm. Jeśli człowiek nie jest zawsze traktowany z całą miłością, z poszanowaniem całej jego istoty, to jest traktowany źle. Jeśli lekceważymy jego płodność, to całą osobę lekceważymy. To przekonanie wynika z etyki osoby, której źródłem są też dla Jana Pawła filozofowie: Max Scheller, Kant, święty Tomasz.

---
"Zajrzeć pod pianę", rozmowa z o. Mirosławem Pilśniakiem, prezesem Fundacji Sto Pociech, duszpasterzem ruchu Spotkania Małżeńskie, wykładowcą teologii rodziny i etyki w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów, o seksie, cielesności i wpływie dr Półtawskiej na doktrynę Kościoła, Polityka nr 29 z 18 lipca 2009 r.

sobota, 29 grudnia 2007

Brzydota jest nieskończona

Jarosław Mikołajewski:
Spośród dzieł, które ilustrują pańską książkę, najbardziej złożone odczucia wywołuje chyba obraz Ghirlandaia.


Umberto Eco:
O, tak! "Portret starca z wnukiem" może być przedmiotem długiego wykładu. Brzydota, oczywiście, to nos starca, co do którego niby wszyscy się zgadzają, że jest brzydki, bo jest zdeformowany. Ale tu rodzą się co najmniej trzy ciekawe spostrzeżenia.

Po pierwsze, na człowieka o brzydkim nosie patrzy ładne dziecko, i to z miłością. Rozumiemy więc, że brzydota może być miła i kochana.

Po drugie, ten brzydki nos starca w kontekście miłości dziecka nie budzi również wstrętu w nas, widzach. Czyli miłość zbawia, a nawet zaciera brzydotę w naszych oczach.

Po trzecie, sam obraz jest piękny, czyli dzieło sztuki oparte na brzydocie może być piękne.

---
Wywiad w gazecie "Wysokie Obcasy", grudzień 2007

wtorek, 2 października 2007

Willa samotna

Cień, co na miłość naszą padł wieczną żałobą,
Był dawno w mym przeczuciu. Pomnisz: szedłem z tobą
Wzdłuż muru, zza którego słodko się wychyla
Tonąca wśród jaśminów i róż biała willa,
Tchnąca marzeniem ciszy i woni głębokiej.
Na srebrnym niebie gasły różowe obłoki,
Błękitny zmierzch zapadał i byliśmy smutni.
Stanęliśmy w zadumie u krat starej wrótni,
Patrząc w tajemne mrokiem ogrodu głębiny,
Stworzone, zda się, aby wśród nich snuć godziny
Szczęścia w niezamąconej i jasnej miłości.
Wszystko zdało się czekać żądnych ciszy gości,
Tu nam, ściganym trwogą, zdawała się schrona.

Ogród tchnął upojeniem. Tęsknotą wiedziona
Dłoń ma bezwiednie pchnęła wrota i... opadła.
Wrota zamknięte były. I twarz ci pobladła,
Bo i ty może wtedy odgadłaś to samo:
Że obalony posąg Hermesa, co plamą
Na murawie wśród zmierzchu bielał jak płat śniegu,
Był jak poseł miłości pogodnej, co w biegu,
Chcąc wrota nam otworzyć, runął jak kwiat ścięty,
U bramy zostawiwszy nas szczęścia - zamkniętej.


Wiersz "Willa samotna" Leopolda Staffa, znaleziony w książce "Wyspa Itongo" Stefana Grabińskiego, s. 54-55