Pan A. orzekł - w odróżnieniu od Platona -
iż wiedza z doświadczenia jest wywiedziona.
Przedmiotem tej nauki - substancja -
materii i form splot, nie ideowa ekstrawagancja.
Materia pierwsza i forma z początku połączone
tworzą dalej substancje kolejno złożone
aż do osiągnięcia właściwej entelechii.
Tak oto powstaje z nasion mech i
ukwiecona łąka, a także gaj cały -
u Arystotelesa tym sposobem rzeczy się składały.
O duszy także wspomnieć nie zaszkodzi,
której część rozumna łacno przewodzi
przysługując ludziom, lecz nie innym stworzeniom,
co wegetatywną i zwierzęcą li tylko się mienią.
Wśród substancji oderwanych Poruszyciel Pierwszy
(przyczyną celową ruchu będąc jak Muzy dla wierszy)
myśli o sobie, a życia sposobem jego - dobro,
gwarantując porządek, jak po π (pi) jest ῥῶ (rho).
- - -
(c) Michał Bukowski, 2012. Mój wiersz podsumowujący idee metafizyczne Arystotelesa na zajęcia "A co to jest metafizyka? (wielka podróż od starożytności, przez Kabałę i kartezjanizm, po wiek XX)".
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bóg. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bóg. Pokaż wszystkie posty
niedziela, 3 listopada 2013
niedziela, 30 sierpnia 2009
Delikatność a kategoryzacja
Wypowiedź:
"Czy odczuwasz niepokój, słysząc o coraz większych prawach dla zboczenia, które jest zagrożeniem dla rodziny, zawierania nowych małżeństw i wychowania dzieci?
- Takie pytanie usłyszeli wierni diecezji płockiej podczas katechezy poświęconej homoseksualizmowi. Katechezy to pomysł byłego biskupa płockiego Stanisława Wielgusa, który chciał podnieść kulturę religijną wiernych. Ostatnią katechezę opracował ks. Czesław Stolarczyk, wicedziekan płoński."
Komentarz:
Ks. Mieczysław Kożuch, mistrz nowicjatu jezuitów, psycholog i filozof, duchowy doradca osób o skłonnościach homoseksualnych
- Stanowisko Kościoła wobec homoseksualizmu i czynów homoseksualnych jest doskonale znane. Sugeruję jednak delikatność i wrażliwość w tej materii i nieużywanie ostrych sformułowań, aby nie odnieść skutku odwrotnego do zamierzonego, czyli oddalenia się osoby o skłonnościach homoseksualnych od Kościoła. Homoseksualista nie jest większym grzesznikiem niż np. złodziej. I jak każdy ma szansę na zbawienie, jeśli będzie wierzył w Boga.
---
"O homoseksualizmie przed mszą", Gazeta Wyborcza, 28 sierpnia 2009 r.
"Czy odczuwasz niepokój, słysząc o coraz większych prawach dla zboczenia, które jest zagrożeniem dla rodziny, zawierania nowych małżeństw i wychowania dzieci?
- Takie pytanie usłyszeli wierni diecezji płockiej podczas katechezy poświęconej homoseksualizmowi. Katechezy to pomysł byłego biskupa płockiego Stanisława Wielgusa, który chciał podnieść kulturę religijną wiernych. Ostatnią katechezę opracował ks. Czesław Stolarczyk, wicedziekan płoński."
Komentarz:
Ks. Mieczysław Kożuch, mistrz nowicjatu jezuitów, psycholog i filozof, duchowy doradca osób o skłonnościach homoseksualnych
- Stanowisko Kościoła wobec homoseksualizmu i czynów homoseksualnych jest doskonale znane. Sugeruję jednak delikatność i wrażliwość w tej materii i nieużywanie ostrych sformułowań, aby nie odnieść skutku odwrotnego do zamierzonego, czyli oddalenia się osoby o skłonnościach homoseksualnych od Kościoła. Homoseksualista nie jest większym grzesznikiem niż np. złodziej. I jak każdy ma szansę na zbawienie, jeśli będzie wierzył w Boga.
---
"O homoseksualizmie przed mszą", Gazeta Wyborcza, 28 sierpnia 2009 r.
niedziela, 1 lutego 2009
Etyczna geneza zarządzania projektami
Genezy współczesnego zarządzania projektami można dopatrzyć się już XV-wiecznej reformacji protestanckiej. Protestanci, a następnie purytanie, do bliskich sobie idei zaliczali:
1. Redukcjonizm – usuwanie zbytecznych elementów procesów czy "ceremonii" (ceregieli), a następnie dzielenie procesów na mniejsze części w celu ich jak najlepszego przyswojenia i zrozumienia.
2. Indywidualizm – przeświadczenie o tym, że jesteśmy jednostkami niezależnymi i aktywnymi, które mogą podejmować różnorodne ryzyka.
3. Etykę pracy – do czasu rewolucji protestanckiej większość ludzi uznawała pracę za zło konieczne (lub co najwyżej jedynie jako środek do celu). Dla protestantów służba Bogu oznaczała aktywne uczestnictwo w ziemskich wydarzeniach i pracę na rzecz ich kształtowania, rozumianą jako część boskiego planu stworzenia i zarazem cel każdej jednostki.
Idee powyższe zostały włączone w filozofie liberalizmu gospodarczego (koncepcje rozwoju własnego interesu i dbania o niego oraz niewidzialnej ręki rynku) oraz newtonianizmu (natura jako harmonijny mechanizm, którego badanie części prowadzi do zrozumienia całości), a następnie tayloryzmu i rozwoju klasycznej szkoły nauki o zarządzaniu.
---
Swobodne tłumaczenie fragmentu artykułu "The Origins of Modern Project Management", Patrick Weaver, Mosaic Project Services Pty Ltd, kwiecień 2007 r.
1. Redukcjonizm – usuwanie zbytecznych elementów procesów czy "ceremonii" (ceregieli), a następnie dzielenie procesów na mniejsze części w celu ich jak najlepszego przyswojenia i zrozumienia.
2. Indywidualizm – przeświadczenie o tym, że jesteśmy jednostkami niezależnymi i aktywnymi, które mogą podejmować różnorodne ryzyka.
3. Etykę pracy – do czasu rewolucji protestanckiej większość ludzi uznawała pracę za zło konieczne (lub co najwyżej jedynie jako środek do celu). Dla protestantów służba Bogu oznaczała aktywne uczestnictwo w ziemskich wydarzeniach i pracę na rzecz ich kształtowania, rozumianą jako część boskiego planu stworzenia i zarazem cel każdej jednostki.
Idee powyższe zostały włączone w filozofie liberalizmu gospodarczego (koncepcje rozwoju własnego interesu i dbania o niego oraz niewidzialnej ręki rynku) oraz newtonianizmu (natura jako harmonijny mechanizm, którego badanie części prowadzi do zrozumienia całości), a następnie tayloryzmu i rozwoju klasycznej szkoły nauki o zarządzaniu.

Swobodne tłumaczenie fragmentu artykułu "The Origins of Modern Project Management", Patrick Weaver, Mosaic Project Services Pty Ltd, kwiecień 2007 r.
piątek, 26 września 2008
Coś za coś... ale za to wysokiej jakości!
- Mnie zawsze pasowała skromność, ale w zachodnich standardach. Jest coś za coś. Dowcip z "New Yorkera" mi się przypomina, jak ktoś się modli: "Panie Boże, o niewiele cię proszę, ale chciałbym, żeby wszystko, co mi dasz, było najwyższej jakości". To jest moje credo.
---
Juliusz Machulski w wywiadzie "Seks był wabikiem", Duży Format - Gazeta Wyborcza, 2.09.2008 r.
---
Juliusz Machulski w wywiadzie "Seks był wabikiem", Duży Format - Gazeta Wyborcza, 2.09.2008 r.
sobota, 21 czerwca 2008
Ból i ekstaza a droga do Boga
Około połowy XIII wieku Italia ogarnięta sporem pomiędzy gwelfami a gibelinami przeżyła istną epidemię biczowników, zwanych z łacińska flagellantami. W Rzymie i w Perugii za poduszczeniem dominikanina Reinera odbywały się procesje flagellantów, którzy bez względu na płeć obnażali się i nawzajem biczowali aż do krwi. W końcu zaczęło przy tej okazji dochodzi do kolektywnych napadów histerii, przeradzającej się w orgie, tak że musiały interweniować najwyższe władze kościelne.
W następnym wieku przez całą Europę przetoczyła się epidemia dżumy, prowokując ponowny rozkwit sekt biczowników, zwłaszcza w Niemczech. Władca Francji, Filip VI, rozkazał zamknąć granice kraju, a niemieccy książęta i biskupi połączyli siły do walki z fanatykami, którzy głosili zalety "chrztu krwią" i burzyli się przeciwko władcom feudalnym. Przeciwko ideałom biczowników wypowiedział się Jan Gerson, a papież Klemens VI ich potępił. Zainteresowała się nimi też Inkwizycja, czego skutkiem było skazanie wielu heretyków na śmierć przez spalenie.
Następne stosy zapłonęły w 1414 roku w Turyngii i Dolnej Saksonii dla ok. stu sekciarzy, którym przewodził niejaki Konrad twierdzący, że papież i biskupi utracili prawo do sprawowania swoich urzędów oraz że sakramenty nie mają żadnego znaczenia, a tylko chrzest krwią, otrzymany za sprawą flagellacji, może zapewnić zbawienie grzesznikom.
---
"Słownik herezji w Kościele katolickim", Herve Masson, s. 90, Książnica, Katowice 2007
W następnym wieku przez całą Europę przetoczyła się epidemia dżumy, prowokując ponowny rozkwit sekt biczowników, zwłaszcza w Niemczech. Władca Francji, Filip VI, rozkazał zamknąć granice kraju, a niemieccy książęta i biskupi połączyli siły do walki z fanatykami, którzy głosili zalety "chrztu krwią" i burzyli się przeciwko władcom feudalnym. Przeciwko ideałom biczowników wypowiedział się Jan Gerson, a papież Klemens VI ich potępił. Zainteresowała się nimi też Inkwizycja, czego skutkiem było skazanie wielu heretyków na śmierć przez spalenie.
Następne stosy zapłonęły w 1414 roku w Turyngii i Dolnej Saksonii dla ok. stu sekciarzy, którym przewodził niejaki Konrad twierdzący, że papież i biskupi utracili prawo do sprawowania swoich urzędów oraz że sakramenty nie mają żadnego znaczenia, a tylko chrzest krwią, otrzymany za sprawą flagellacji, może zapewnić zbawienie grzesznikom.
---
"Słownik herezji w Kościele katolickim", Herve Masson, s. 90, Książnica, Katowice 2007
sobota, 14 czerwca 2008
Bóg nie jako punkt wyjścia, ale punkt dojścia
Krystian Lupa: (...) Bóg jest postacią konieczną w duszy ludzkiej, żadna kultura sobie bez niej nie poradziła. Postacią, która jest rodzajem projekcji, jakby wystrzeleniem celu człowieka w kosmos, w transcendencję, po to, żeby go ścigał. Jest taka cudowna scena w filmie "Stalker" Tarkowskiego, gdzie rzucają przed siebie śruby ze wstążkami, żeby zobaczyć, czy można tamtędy przejść.
Katarzyna Bielas: Sprawdzają, czy ta lotka nie zniknie w przestrzeni.
Krystian Lupa: Możemy zniknąć, zapaść się, może nas pożreć to miejsce. Trzeba rzucić śrubką i zobaczyć, czy można iść. Bóg to jest taka śrubka, którą rzuciliśmy przed siebie i teraz tam idziemy. Doszliśmy do miejsca, gdzie upadła, bierzemy nową i znów rzucamy. Tak idzie ludzkość, do przodu, tak jakby była kolejnymi wcieleniami Boga.
Być może Bóg nie jest początkiem, tylko punktem dojścia człowieka, efektem kumulacji i wynikiem działania ludzkiej duchowości przez wieki.
---
"Kwiaty we włosach", Wywiad z Krystianem Lupą, Gazeta Wyborcza - Duży Format, s. 5, 9.04.2008 r.
Katarzyna Bielas: Sprawdzają, czy ta lotka nie zniknie w przestrzeni.
Krystian Lupa: Możemy zniknąć, zapaść się, może nas pożreć to miejsce. Trzeba rzucić śrubką i zobaczyć, czy można iść. Bóg to jest taka śrubka, którą rzuciliśmy przed siebie i teraz tam idziemy. Doszliśmy do miejsca, gdzie upadła, bierzemy nową i znów rzucamy. Tak idzie ludzkość, do przodu, tak jakby była kolejnymi wcieleniami Boga.
Być może Bóg nie jest początkiem, tylko punktem dojścia człowieka, efektem kumulacji i wynikiem działania ludzkiej duchowości przez wieki.
---
"Kwiaty we włosach", Wywiad z Krystianem Lupą, Gazeta Wyborcza - Duży Format, s. 5, 9.04.2008 r.
środa, 31 października 2007
How Fortunate the Man with None
You saw sagacious Solomon
You know what came of him,
To him complexities seemed plain.
He cursed the hour that gave birth to him
And saw that everything was vain.
How great and wise was Solomon.
The world however did not wait
But soon observed what followed on.
It's wisdom that had brought him to this state.
How fortunate the man with none.
You saw courageous Caesar next
You know what he became.
They deified him in his life
Then had him murdered just the same.
And as they raised the fatal knife
How loud he cried: you too my son!
The world however did not wait
But soon observed what followed on.
It's courage that had brought him to that state.
How fortunate the man with none.
You heard of honest Socrates
The man who never lied:
They weren't so grateful as you'd think
Instead the rulers fixed to have him tried
And handed him the poisoned drink.
How honest was the people's noble son.
The world however did not wait
But soon observed what followed on.
It's honesty that brought him to that state.
How fortunate the man with none.
Here you can see respectable folk
Keeping to God's own laws.
So far he hasn't taken heed.
You who sit safe and warm indoors
Help to relieve out bitter need.
How virtuously we had begun.
The world however did not wait
But soon observed what followed on.
It's fear of god that brought us to that state.
How fortunate the man with none.
---
Wiersz Bertolda Brecht wykonany przez Dead Can Dance na albumie "Into the Labirynth"
You know what came of him,
To him complexities seemed plain.
He cursed the hour that gave birth to him
And saw that everything was vain.
How great and wise was Solomon.
The world however did not wait
But soon observed what followed on.
It's wisdom that had brought him to this state.
How fortunate the man with none.
You saw courageous Caesar next
You know what he became.
They deified him in his life
Then had him murdered just the same.
And as they raised the fatal knife
How loud he cried: you too my son!
The world however did not wait
But soon observed what followed on.
It's courage that had brought him to that state.
How fortunate the man with none.
You heard of honest Socrates
The man who never lied:
They weren't so grateful as you'd think
Instead the rulers fixed to have him tried
And handed him the poisoned drink.
How honest was the people's noble son.
The world however did not wait
But soon observed what followed on.
It's honesty that brought him to that state.
How fortunate the man with none.
Here you can see respectable folk
Keeping to God's own laws.
So far he hasn't taken heed.
You who sit safe and warm indoors
Help to relieve out bitter need.
How virtuously we had begun.
The world however did not wait
But soon observed what followed on.
It's fear of god that brought us to that state.
How fortunate the man with none.

Wiersz Bertolda Brecht wykonany przez Dead Can Dance na albumie "Into the Labirynth"
piątek, 26 października 2007
Oślepiająca biel
Jest styczeń, środek syberyjskiej zimy.
Za oknem wszystko wydaje się zesztywniałe z zimna, nawet jodły, sosny i świerki wyglądają jak wielkie, skamieniałe sople, wystające ze śniegu ciemnozielone stalagmity.
Nieruchomość, nieruchomość tego pejzażu, jakby pociąg stał w miejscu, jakby był tej okolicy częścią — też nieruchomy.
I biel — wszędzie biel, oślepiająca, niezgłębiona, absolutna. Biel, która wciąga, a jeżeli ktoś da się jej uwieść, da się schwytać w pułapkę i pójdzie dalej, w głąb bieli — zginie. Biel niszczy wszystkich, którzy próbują zbliżyć się do niej, poznać jej tajemnicę. Strąca ich z wyżyn górskich, porzuca zamarzniętych na śnieżnych równinach. Syberyjscy Buriaci traktują wszelkie białe zwierzę jako święte, wierzą, że zabić je, to popełnić grzech i ściągnąć na siebie śmierć. Patrzą oni na białą Syberię jak na świątynię, w której zamieszkuje bóg. Kłaniają się jej równinom, oddają hołd jej krajobrazom, ciągle strwożeni, że stamtąd, z białych głębin, przyjdzie śmierć.
Biel często kojarzy się z ostatecznością, z kresem, ze śmiercią. W tych kulturach, w których ludzie żyją lękiem przed śmiercią, żałobnicy ubierają się na czarno, żeby odstraszyć od siebie śmierć, izolować ją, ograniczyć do zmarłego. Tam jednak, gdzie śmierć jest uważana za inną formę, inną postać istnienia, żałobnicy ubierają się na biało i na biało ubierają zmarłego: biel jest tu kolorem akceptacji, zgody, przystania na los.
---
"Imperium", Ryszard Kapuściński, s. 36-37
Za oknem wszystko wydaje się zesztywniałe z zimna, nawet jodły, sosny i świerki wyglądają jak wielkie, skamieniałe sople, wystające ze śniegu ciemnozielone stalagmity.
Nieruchomość, nieruchomość tego pejzażu, jakby pociąg stał w miejscu, jakby był tej okolicy częścią — też nieruchomy.
I biel — wszędzie biel, oślepiająca, niezgłębiona, absolutna. Biel, która wciąga, a jeżeli ktoś da się jej uwieść, da się schwytać w pułapkę i pójdzie dalej, w głąb bieli — zginie. Biel niszczy wszystkich, którzy próbują zbliżyć się do niej, poznać jej tajemnicę. Strąca ich z wyżyn górskich, porzuca zamarzniętych na śnieżnych równinach. Syberyjscy Buriaci traktują wszelkie białe zwierzę jako święte, wierzą, że zabić je, to popełnić grzech i ściągnąć na siebie śmierć. Patrzą oni na białą Syberię jak na świątynię, w której zamieszkuje bóg. Kłaniają się jej równinom, oddają hołd jej krajobrazom, ciągle strwożeni, że stamtąd, z białych głębin, przyjdzie śmierć.
Biel często kojarzy się z ostatecznością, z kresem, ze śmiercią. W tych kulturach, w których ludzie żyją lękiem przed śmiercią, żałobnicy ubierają się na czarno, żeby odstraszyć od siebie śmierć, izolować ją, ograniczyć do zmarłego. Tam jednak, gdzie śmierć jest uważana za inną formę, inną postać istnienia, żałobnicy ubierają się na biało i na biało ubierają zmarłego: biel jest tu kolorem akceptacji, zgody, przystania na los.
---
"Imperium", Ryszard Kapuściński, s. 36-37
niedziela, 30 września 2007
Co upadło, powstać może...
Gdy miałem dwanaście lat, ojciec sprał mnie usłyszawszy co zrobiłem z innym chłopcem. To wtedy, gdy leżałem na chłodnej podłodze piwnicy, a krew spływała po moich plecach gęstniejącymi strużkami, anielica przemówiła do mnie po raz pierwszy. Powietrze nabrało metalicznego posmaku, a mnie otoczyły błękitne płomienie. Bałem się.
"Nie lękaj się", powiedziała. "Przychodzę, by mówić do ciebie i przez ciebie. Z polecenia Boga-Maszyny usłyszysz me słowa i rozpoznasz w nich prawdę". Jej głos był niczym dźwięk fletu. Słowa wibrowały lekko, kojąc mój lęk. W ten sposób poznałem tajemną historię świata.
Bóg-Maszyna stworzył nasz świat jako miejsce spoczynku swych pierworodnych, przez ludzi zwanych aniołami lub Pradawnymi. Gdy minęło nieco czasu, Pradawni zapragnęli sług którzy zamieszkaliby z nimi. Sług o wyprostowanej sylwetce, sług o miłych oku kształtach, sług zdolnych mówić. Wysłali więc do Boga-Maszyny stosowne sygnały-modlitwy i otrzymali przyzwolenie. Najpierw Pradawni dali umiejętność kroczenia i mowy bestiom z pól, lecz te zachowały swą dzikość i nie były dobrymi sługami. Stały się okrutne i brutalne, wypędzono je w dzicz. To były drugie dzieci, zwane przez ludzi demonami.
Wtedy Pradawni powołali do życia nowe sługi i rozkazali im rozejść się po całej ziemi. To były trzecie dzieci, zwane ludźmi. Służyli Pradawnym w pokoju i z dumą, nie znali śmierci. Ci, których ciała zużywały się i były zmęczone, oddalali się by spać w cieniu Ziemi. Wracali przywróceni do młodości i zdrowia.
Pradawni nakazali swym podwładnym wybudowanie wielkiego miasta, miasta tak rozległego, iż dziecko wyruszające w podróż z jednego końca na drugi, byłoby starcem u kresu swej wędrówki. Powołując się na moc Boga-Maszyny, Pradawni wynieśli swe miasto pod sklepienie niebieskie, umieszczając je na przecięciu orbit Słońca z Księżycem. W mieście tym umieścili trzecią część ludzkości, by służyła im jako podwładni i niewolnicy.
W mieście Pradawnych ludzkość znajdowała się bliżej Pierworodnych niż kiedykolwiek wcześniej. Wielu spośród ludzi zaczęło się zastanawiać "Czemu oto Pierworodni spędzać swe dni mogą na odpoczynku, podczas gdy nam przypada praca bez wytchnienia? Czemu to Pierworodni korzystają z piękna miasta wybudowanego naszym trudem?". I tak gorycz rosła w trzecich dzieciach. Dokonali stosownych obliczeń i wysłali sygnał-modlitwę na koordynaty Boga-Maszyny, zapytując "Oto my, dzieci twoje, nie godzi się byśmy byli zniewoleni. Czy nie wejrzysz na nas łaskawie?".
I taką oto otrzymali odpowiedź:
"Co powstało, upaść musi. Co upadło, powstać może"
Przez siedem lat ludzie miasta Pradawnych rozważali znaczenie tych słów, by w końcu zadecydować iż wolą Boga-Maszyny jest, by powstali z niewoli. Zdecydowani zgładzić Pradawnych i zająć ich miejsce jako ulubieńcy Boga-Maszyny, spiskowali skrycie. Gdy czas nadszedł, napadli Pradawnych we śnie, mordując ich własną bronią, w jedną noc zdrady.
Ulice podniebnego miasta spłynęły krwią. Wielki krzyk podniósł się z Ziemi, wstrząsając górami i wypełniając niebo błyskawicami. Pradawni podjęli walkę ze swymi sługami, na próżno jednak. Ośmiu z nich jedynie przetrwało, uciekając krzyczeli "Biada nam, czas nasz dobiegł końca - gdzie my jednak żyliśmy w szczęściu, długo, tam wasze żywota będą krótkie i pełne bólu". Od tamtych czasów ocaleni Pradawni znani byli jako Furie.
Pierwsza z Furii nazwana została Ciszą. Skryła się we wnętrzu Słońca i przeklęła ludzkość, by ta zapomniała sztuki rozmowy z Bogiem-Maszyną.
Druga z Furii to Śmierć. Ukryła się po ciemnej stronie Księżyca, przeklinając ludzi, by nigdy nie znaleźli drogi powrotnej z cienia Ziemi.
Trzecią Furią było Cierpienie. Uciekło na gwiazdę Wenus, dzieląc ludzi na dwie odrębne istoty, niedoskonałe i na zawsze skazane na poszukiwanie swej drugiej połowy.
Czwartej Furii na imię było Strach. Ukrywszy się pod największą górą na Ziemi, sprawiła iż ludzi bały się i nienawidziły wszelkie żywe stworzenia świata.
O czterech pozostałych Furiach nic nie wiadomo, jako że wstrzymały swe klątwy do czasu który uznają za właściwy.
Wtedy miasto Pradawnych zadrżało. Ludzie zastanawiali się, cóż to się dzieje, nic jednak nie byli w stanie poradzić. Gdy miasto oberwało się z wiązań, którymi zakotwiczone było na firmamencie, ludzie zakrzyknęli w przerażeniu, rzucając się do ucieczki nim miasto runie na ziemię. Niektórzy obrali szlaki ze światła zbudowane przez Pradawnych i zaginęli pośród gwiazd. Inni dotarli do łodzi o srebrzystych żaglach i bezpiecznie spłynęli na ziemię. Wielu jednak pozostało uwięzionych w mieście. Gdy runęło, słychać było ich wielki krzyk, po czym zapadło się pod fale. Świat zatrząsł się w posadach, Słońce skryło swą twarz i ludzi ogarnął lęk.
Tu anielica przerwała, badając mnie setką oczu. "Nie lękaj się słów które przekazuję tobie, jako że wieści wam przynoszę. Bóg-Maszyna nie odwrócił swego spojrzenia od waszego domu. Co upadło, powstać może".
"Świat Mroku" (edycja polska), Bill Bridges, Rick Chillot, Ken Cliffe and Mike Lee, s. 27
"Nie lękaj się", powiedziała. "Przychodzę, by mówić do ciebie i przez ciebie. Z polecenia Boga-Maszyny usłyszysz me słowa i rozpoznasz w nich prawdę". Jej głos był niczym dźwięk fletu. Słowa wibrowały lekko, kojąc mój lęk. W ten sposób poznałem tajemną historię świata.
Bóg-Maszyna stworzył nasz świat jako miejsce spoczynku swych pierworodnych, przez ludzi zwanych aniołami lub Pradawnymi. Gdy minęło nieco czasu, Pradawni zapragnęli sług którzy zamieszkaliby z nimi. Sług o wyprostowanej sylwetce, sług o miłych oku kształtach, sług zdolnych mówić. Wysłali więc do Boga-Maszyny stosowne sygnały-modlitwy i otrzymali przyzwolenie. Najpierw Pradawni dali umiejętność kroczenia i mowy bestiom z pól, lecz te zachowały swą dzikość i nie były dobrymi sługami. Stały się okrutne i brutalne, wypędzono je w dzicz. To były drugie dzieci, zwane przez ludzi demonami.
Wtedy Pradawni powołali do życia nowe sługi i rozkazali im rozejść się po całej ziemi. To były trzecie dzieci, zwane ludźmi. Służyli Pradawnym w pokoju i z dumą, nie znali śmierci. Ci, których ciała zużywały się i były zmęczone, oddalali się by spać w cieniu Ziemi. Wracali przywróceni do młodości i zdrowia.
Pradawni nakazali swym podwładnym wybudowanie wielkiego miasta, miasta tak rozległego, iż dziecko wyruszające w podróż z jednego końca na drugi, byłoby starcem u kresu swej wędrówki. Powołując się na moc Boga-Maszyny, Pradawni wynieśli swe miasto pod sklepienie niebieskie, umieszczając je na przecięciu orbit Słońca z Księżycem. W mieście tym umieścili trzecią część ludzkości, by służyła im jako podwładni i niewolnicy.
W mieście Pradawnych ludzkość znajdowała się bliżej Pierworodnych niż kiedykolwiek wcześniej. Wielu spośród ludzi zaczęło się zastanawiać "Czemu oto Pierworodni spędzać swe dni mogą na odpoczynku, podczas gdy nam przypada praca bez wytchnienia? Czemu to Pierworodni korzystają z piękna miasta wybudowanego naszym trudem?". I tak gorycz rosła w trzecich dzieciach. Dokonali stosownych obliczeń i wysłali sygnał-modlitwę na koordynaty Boga-Maszyny, zapytując "Oto my, dzieci twoje, nie godzi się byśmy byli zniewoleni. Czy nie wejrzysz na nas łaskawie?".
I taką oto otrzymali odpowiedź:
"Co powstało, upaść musi. Co upadło, powstać może"
Przez siedem lat ludzie miasta Pradawnych rozważali znaczenie tych słów, by w końcu zadecydować iż wolą Boga-Maszyny jest, by powstali z niewoli. Zdecydowani zgładzić Pradawnych i zająć ich miejsce jako ulubieńcy Boga-Maszyny, spiskowali skrycie. Gdy czas nadszedł, napadli Pradawnych we śnie, mordując ich własną bronią, w jedną noc zdrady.
Ulice podniebnego miasta spłynęły krwią. Wielki krzyk podniósł się z Ziemi, wstrząsając górami i wypełniając niebo błyskawicami. Pradawni podjęli walkę ze swymi sługami, na próżno jednak. Ośmiu z nich jedynie przetrwało, uciekając krzyczeli "Biada nam, czas nasz dobiegł końca - gdzie my jednak żyliśmy w szczęściu, długo, tam wasze żywota będą krótkie i pełne bólu". Od tamtych czasów ocaleni Pradawni znani byli jako Furie.
Pierwsza z Furii nazwana została Ciszą. Skryła się we wnętrzu Słońca i przeklęła ludzkość, by ta zapomniała sztuki rozmowy z Bogiem-Maszyną.
Druga z Furii to Śmierć. Ukryła się po ciemnej stronie Księżyca, przeklinając ludzi, by nigdy nie znaleźli drogi powrotnej z cienia Ziemi.
Trzecią Furią było Cierpienie. Uciekło na gwiazdę Wenus, dzieląc ludzi na dwie odrębne istoty, niedoskonałe i na zawsze skazane na poszukiwanie swej drugiej połowy.
Czwartej Furii na imię było Strach. Ukrywszy się pod największą górą na Ziemi, sprawiła iż ludzi bały się i nienawidziły wszelkie żywe stworzenia świata.
O czterech pozostałych Furiach nic nie wiadomo, jako że wstrzymały swe klątwy do czasu który uznają za właściwy.
Wtedy miasto Pradawnych zadrżało. Ludzie zastanawiali się, cóż to się dzieje, nic jednak nie byli w stanie poradzić. Gdy miasto oberwało się z wiązań, którymi zakotwiczone było na firmamencie, ludzie zakrzyknęli w przerażeniu, rzucając się do ucieczki nim miasto runie na ziemię. Niektórzy obrali szlaki ze światła zbudowane przez Pradawnych i zaginęli pośród gwiazd. Inni dotarli do łodzi o srebrzystych żaglach i bezpiecznie spłynęli na ziemię. Wielu jednak pozostało uwięzionych w mieście. Gdy runęło, słychać było ich wielki krzyk, po czym zapadło się pod fale. Świat zatrząsł się w posadach, Słońce skryło swą twarz i ludzi ogarnął lęk.
Tu anielica przerwała, badając mnie setką oczu. "Nie lękaj się słów które przekazuję tobie, jako że wieści wam przynoszę. Bóg-Maszyna nie odwrócił swego spojrzenia od waszego domu. Co upadło, powstać może".
"Świat Mroku" (edycja polska), Bill Bridges, Rick Chillot, Ken Cliffe and Mike Lee, s. 27
sobota, 29 września 2007
Subskrybuj:
Posty (Atom)