niedziela, 7 października 2007

Tammon von Stercza

Apeczko Stercza, pan na Lednej, nie lubił bywać na zamku Sterzendorf. Powód był jeden i był prosty - Sterzendorf był siedzibą Tammona von Stercza, głowy, seniora i patriarchy rodu. Względnie, jak mówili niektórzy - tyrana, despoty i dręczyciela.

W komnacie było duszno. I ciemno. Tammo von Stercza nie pozwalał otwierać okien w obawie, by go nie zawiało, okiennice też musiały stale być zamknięte, bo światło raziło oczy kaleki.

Apeczko był głodny. I zakurzony po podróży. Ale nie było czasu ani na posiłek, ani na ochędożenie. Stary Stercza nie lubił czekać. Nie zwykł też częstować gości. Zwłaszcza rodziny.

Apeczko łykał tedy ślinę, by zwilżać gardło - niczego do picia nie podano mu, rzecz jasna - i relacjonował Tammonowi oleśnickie wydarzenia. Robił to niechętnie, ale cóż, mus. Kaleka czy nie, paralityk czy nie, Tammo był seniorem rodu. Seniorem, nie tolerującym nieposłuszeństwa.

Starzec słuchał relacji, rozparty na krześle w zwykłej dla siebie, niewiarygodnie koślawej pozie. Stary, pokręcony piernik, pomyślał Apeczko. Cholerny połamany dziadyga.

Przyczyny stanu, w jakim aktualnie znajdował się patriarcha rodu Sterczów, nie do końca i nie wszystkim były znane. Zgoda panowała co do jednego - Tammona trafił szlag, albowiem Tammo się wściekł. Jedni twierdzili, że starzec wściekł się na wieść, że jego osobisty wróg, znienawidzony książę wrocławski Konrad otrzymał sakrę biskupią i stał się najpotężniejszą osobistością Śląska. Jeszcze inni zapewniali, że feralny wybuch spowodowała teściowa, Anna z Pogorzelów, przypaliwszy Tammonowi jego ulubione danie - kaszę gryczaną ze skwarkami. Jak tam było naprawdę, nie odgadnąć, rezultat jednak był widomy i nie do przeoczenia. Stercza po wypadku mógł poruszać - niezdarnie zresztą - tylko lewą ręką i lewą stopą. Prawą powiekę miał opadniętą zawsze, spod lewej, którą czasami podnieść zdołał, cięgiem wypływały śluzowate łzy, a z kącika przykurczonych w koszmarny grymas ust ciekła ślina. Wypadek spowodował też zupełną niemal utratę mowy, stąd wziął się przydomek starca - Balbulus. Jąkała-bełkotacz.

Utrata zdolności mówienia nie pociągnęła jednak za sobą tego, na co liczyła cała rodzina - utraty kontaktu ze światem. O, nie. Pan na Sterzendorfie nadal trzymał ród w garści i był postrachem wszystkich, a to, co miał do powiedzenia, mówił. Zawsze miał bowiem na podorędziu kogoś, kto potrafił zrozumieć i przełożyć na ludzki język jego gulgoty, charkoty, bełkoty i krzyki. Tym kimś było z reguły dziecko - któreś z licznych wnucząt lub prawnucząt Balbulusa.

Teraz tłumaczką była dziesięcioletnia Ofka von Baruth, która siedząc u nóg starca stroiła lalkę w strzępki kolorowych szmatek.

- Tak tedy - Apeczko Stercza skończył opowiadać, odchrząknąwszy, przeszedł do konkluzji - Wolfher przez posłańca prosił uwiadomić, że ze sprawą upora się rychło. Że Reinmar Bielau będzie schwytany na trakcie wrocławskim i poniesie karę. Teraz jednak ręce ma Wolfher związane, bo traktem podróżuje książę oleśnicki z całym dworem i różne ważne duchowne osoby, tedy nie ma jak... Nie ma jak pościgu wieść. Ale Wolfher przysięga, że złapie Reynevana. Że można mu zawierzyć honor rodu.

Powieka Balbulusa podskoczyła, z ust wyciekła strużka śliny.

- Bbbhh-bhh-bhh-bhubhu-bhhuaha-rrhhha-phhh-aaaarrrh! - rozległo się w izbie. - Bbb... hrrrh-urrrhh-bhuuh! Guggu-ggu...

- Wolfher jest pieprzonym kretynem - przełożyła cieniutkim i melodyjnym głosikiem Ofka von Baruth. - Głupkiem, któremu nie zawierzyłbym nawet wiadra rzygowin. A jedyne, co on zdolen złapać, to jego własny kutas.

- Ojcze...

- Bbb.. brrrh! Bhhrhuu-phr-rrrhhh!

- Milczeć - przełożyła, nie unosząc głowy, zajęta lalką Ofka. - Słuchać, co powiem. Co rozkażę.

Apeczko cierpliwie przeczekał charkoty i skrzeki, doczekał się przekładu.

---
"Narrentrurm", Andrzej Sapkowski, s. 36-38

Brak komentarzy: