sobota, 29 grudnia 2007

Brzydota jest nieskończona

Jarosław Mikołajewski:
Spośród dzieł, które ilustrują pańską książkę, najbardziej złożone odczucia wywołuje chyba obraz Ghirlandaia.


Umberto Eco:
O, tak! "Portret starca z wnukiem" może być przedmiotem długiego wykładu. Brzydota, oczywiście, to nos starca, co do którego niby wszyscy się zgadzają, że jest brzydki, bo jest zdeformowany. Ale tu rodzą się co najmniej trzy ciekawe spostrzeżenia.

Po pierwsze, na człowieka o brzydkim nosie patrzy ładne dziecko, i to z miłością. Rozumiemy więc, że brzydota może być miła i kochana.

Po drugie, ten brzydki nos starca w kontekście miłości dziecka nie budzi również wstrętu w nas, widzach. Czyli miłość zbawia, a nawet zaciera brzydotę w naszych oczach.

Po trzecie, sam obraz jest piękny, czyli dzieło sztuki oparte na brzydocie może być piękne.

---
Wywiad w gazecie "Wysokie Obcasy", grudzień 2007

niedziela, 2 grudnia 2007

Burzyciel

Wywiad z burzycielem pomników szacha, przeprowadzony przez reportera teherańskiego dziennika "Kayhan":

- W waszej dzielnicy zdobyliście sobie, Golamie, popularność jako burzyciel pomników, a nawet uważają Was za swojego rodzaju weterana w tej dziedzinie.

- To prawda. Po raz pierwszy burzyłem pomniki jeszcze starego szacha, to znaczy ojca Mohammeda Rezy, kiedy ustąpił w roku 41. Pamiętam, że była wielka radość w mieście, kiedy rozeszła się wiadomość, że stary szach odszedł. Od razu wszyscy rzucili się burzyć jego pomniki. Byłem wówczas młodym chłopcem i pomagałem ojcu, który razem z sąsiadami burzył pomnik, jaki Reza Khan postawił sobie w naszej dzielnicy. Mogę powiedzieć, że był to mój chrzest bojowy.

- Czy byliście za to prześladowani?

- Wtedy jeszcze nie. To były lata, kiedy po odejściu starego szacha była przez jakiś czas swoboda. Młody szach nie miał wówczas tyle siły, żeby narzucić swoją władzę. Kto miał nas prześladować? Wszyscy występowali przeciw monarchii. Szacha popierała tylko część oficerów i oczywiście Amerykanie. Potem zrobili przewrót, zamknęli naszego Mossadegha, wystrzelali jego ludzi, a także komunistów. Szach wrócił i zaprowadził dyktaturę. To było w roku 1953.

- Czy pamiętacie rok 53?

- Oczywiście, że pamiętam, to był przecież najważniejszy rok, bo wtedy skończyła się demokracja, a zaczął się reżim. W każdym razie przypominam sobie, jak radio podało, że szach uciekł do Europy, i kiedy ludzie to usłyszeli, ruszyli na ulicę i zaczęli burzyć pomniki. Muszę tu powiedzieć, że młody szach od początku stawiał ojcu i sobie pomniki, więc przez te lata uzbierało się trochę do burzenia.

Wtedy już nie żył mój ojciec, ale byłem dorosły i pierwszy raz wystąpiłem jako burzyciel samodzielny.

- I co, zburzyliście wszystkie jego pomniki?

- Tak, to była gładka robota. Kiedy po przewrocie wrócił szach, nie było ani jednego pomnika Pahlavich. Ale zaraz zaczął od nowa stawiać pomniki ojcu i sobie.

- To znaczy, co wyście zburzyli - on zaraz postawił, co on postawił - wyście w końcu zburzyli i tak w kółko?

- Rzeczywiście tak było, to prawda. Można powiedzieć, że opadały nam ręce.

Zburzyliśmy jeden - on stawiał trzy, zburzyliśmy trzy - stawiał dziesięć. Nie było widać końca tego wszystkiego.

- A następnie, po roku 53, kiedy znowu burzyliście?

- Mieliśmy zamiar robić to w roku 63, a więc w czasie powstania, które wybuchło, kiedy szach zamknął Chomeiniego. Ale szach rozpoczął zaraz taką masakrę, że nie zdążyliśmy nic zburzyć i musieliśmy z powrotem ukryć powrozy.

- Czy mam rozumieć, że mieliście do tego celu specjalne powrozy?

- A jakże! Trzymaliśmy tęgie, sizalowe liny schowane u sprzedawcy powrozów na bazarze. Nie było żartów, gdyby policja wpadła na nasz ślad, poszlibyśmy pod ścianę. Wszystko mieliśmy przygotowane na właściwą chwilę, obmyślone i przećwiczone. W czasie ostatniej rewolucji, to znaczy w roku 79, całe nieszczęście polegało na tym, że do burzenia wzięło się wielu amatorów i dlatego było dużo wypadków, bo zwalali sobie pomniki na głowę. Zburzyć pomnik nie jest tak łatwo, potrzebne jest fachowe podejście i praktyka. Trzeba wiedzieć, z czego jest zrobiony, jaką ma wagę, jaką wysokość, czy jest dookoła przyspawany, czy złączony cementem, w którym miejscu zaczepić linę, w którą stronę rozbujać figurę i jak ją potem zniszczyć. Myśmy to opracowywali już w momencie, kiedy oni stawiali kolejny pomnik szacha. Była to najlepsza okazja, żeby podpatrzeć, jaka jest konstrukcja, czy figura jest pusta, czy wypełniona i najważniejsze - jakie jest łączenie z cokołem, jakiego użyli sposobu, żeby przymocować pomnik.

- Musieliście poświęcać na to dużo czasu.

- Bardzo dużo! Pan wie, że w ostatnich latach stawiał sobie coraz więcej pomników. Wszędzie - na placach, na ulicach, na dworcach, przy drogach. A poza tym inni też mu stawiali pomniki. Kto chciał dostać dobry kontrakt i bić konkurencję, spieszył się, żeby pierwszy postawić mu pomnik. Dlatego dużo pomników było tandetnej roboty i kiedy nadszedł czas, mogliśmy je łatwo zburzyć. Ale przyznam się, że w pewnym momencie zacząłem wątpić, czy zdołamy zburzyć taką ilość pomników. Przecież tego były setki. I rzeczywiście, pracowaliśmy nie żałując potu. Miałem na rękach odciski i bąble od powrozu.

- Tak, przypadło Wam, Golamie, ciekawe zajęcie.

- To nie było zajęcie, to była powinność. Jestem bardzo dumny, że byłem burzycielem pomników szacha. Myślę, że wszyscy, którzy wzięli udział w burzeniu pomników, są z tego dumni. To, co zrobiliśmy, jest widoczne dla każdego, wszystkie cokoły są puste, a figury szachów zostały rozbite albo leżą gdzieś na podwórkach.

---
"Szachinszach", Ryszard Kapuściński, s. 36, Czytelnik 2007

środa, 21 listopada 2007

Życzenie

Oddychał ciężko, chrapliwie, czując, jak mija działanie wypitych przed walką eliksirów. Przylegająca do murów miasta gigantyczna kupa śmieci i odpadków, stromo opadająca w dół, w stronę połyskliwej wstęgi rzeki, w świetle gwiazd wyglądała ładnie i ciekawie. Wiedźmin splunął.

Potwór był martwy. Był już częścią tej kupy śmieci, w której kiedyś bytował.

Spadła druga gwiazda.

- Śmietnik - powiedział wiedźmin z wysiłkiem. - Paskudztwo, gnój i gówno.

---
"Okruch lodu", Andrzej Sapkowski, Nowa Fantastyka, Lipiec 1992

niedziela, 4 listopada 2007

Ryzyko porażki

Jeśli nie osiągniemy sukcesu, grozi nam ryzyko porażki.

Wszyscy jesteśmy gotowi na nieprzewidziane wydarzenia, do których może dojść albo nie dojść.

---
Wypowiedzi prezydenta USA George'a W. Busha.

środa, 31 października 2007

How Fortunate the Man with None

You saw sagacious Solomon
You know what came of him,
To him complexities seemed plain.
He cursed the hour that gave birth to him
And saw that everything was vain.
How great and wise was Solomon.
The world however did not wait
But soon observed what followed on.
It's wisdom that had brought him to this state.
How fortunate the man with none.

You saw courageous Caesar next
You know what he became.
They deified him in his life
Then had him murdered just the same.
And as they raised the fatal knife
How loud he cried: you too my son!
The world however did not wait
But soon observed what followed on.
It's courage that had brought him to that state.
How fortunate the man with none.

You heard of honest Socrates
The man who never lied:
They weren't so grateful as you'd think
Instead the rulers fixed to have him tried
And handed him the poisoned drink.
How honest was the people's noble son.
The world however did not wait
But soon observed what followed on.
It's honesty that brought him to that state.
How fortunate the man with none.

Here you can see respectable folk
Keeping to God's own laws.
So far he hasn't taken heed.
You who sit safe and warm indoors
Help to relieve out bitter need.
How virtuously we had begun.
The world however did not wait
But soon observed what followed on.
It's fear of god that brought us to that state.
How fortunate the man with none.


---
Wiersz Bertolda Brecht wykonany przez Dead Can Dance na albumie "Into the Labirynth"

poniedziałek, 29 października 2007

Altering our life

The greatest discovery of my generation is that a human being can alter his life by altering his attitude.


---
Wypowiedź przypisywana Williamowi Jamesowi.

piątek, 26 października 2007

Spokojna wyspa ignorancji

Wydaje mi się, że największym dobrodziejstwem na tym świecie jest fakt, że umysł ludzki nie jest w stanie zrozumieć sensu naszego istnienia. Żyjemy na spokojnej wyspie ignorancji, pośród czarnych mórz nieskończoności i wcale nie jest powiedziane, ze w swej podróży zawędrujemy daleko. Nauki - a każda z nich dąży we własnym kierunku - nie wyrządziły nam jak dotąd większej szkody; jednakże pewnego dnia, gdy połączymy rozproszoną wiedzę, otworzą się przed nami tak przerażające perspektywy rzeczywistości, a równocześnie naszej strasznej sytuacji, że albo oszalejemy z powodu tego odkrycia, albo uciekniemy od tego śmiercionośnego światła, przenosząc się w spokój i bezpieczeństwo nowego mrocznego wieku.

---
Opowiadanie "Zew Cthulhu" w zbiorze "Kolor z przestworzy" (Wydawnictwo SR), H.P. Lovecraft, s. 5

Oślepiająca biel

Jest styczeń, środek syberyjskiej zimy.

Za oknem wszystko wydaje się zesztywniałe z zimna, nawet jodły, sosny i świerki wyglądają jak wielkie, skamieniałe sople, wystające ze śniegu ciemnozielone stalagmity.

Nieruchomość, nieruchomość tego pejzażu, jakby pociąg stał w miejscu, jakby był tej okolicy częścią — też nieruchomy.

I biel — wszędzie biel, oślepiająca, niezgłębiona, absolutna. Biel, która wciąga, a jeżeli ktoś da się jej uwieść, da się schwytać w pułapkę i pójdzie dalej, w głąb bieli — zginie. Biel niszczy wszystkich, którzy próbują zbliżyć się do niej, poznać jej tajemnicę. Strą­ca ich z wyżyn górskich, porzuca zamarzniętych na śnieżnych równinach. Syberyjscy Buriaci traktują wszelkie białe zwierzę jako święte, wierzą, że zabić je, to popełnić grzech i ściągnąć na siebie śmierć. Patrzą oni na białą Syberię jak na świątynię, w której zamiesz­kuje bóg. Kłaniają się jej równinom, oddają hołd jej krajobrazom, ciągle strwożeni, że stamtąd, z białych głębin, przyjdzie śmierć.

Biel często kojarzy się z ostatecznością, z kresem, ze śmiercią. W tych kulturach, w których ludzie żyją lę­kiem przed śmiercią, żałobnicy ubierają się na czarno, żeby odstraszyć od siebie śmierć, izolować ją, ograni­czyć do zmarłego. Tam jednak, gdzie śmierć jest uwa­żana za inną formę, inną postać istnienia, żałobnicy ubierają się na biało i na biało ubierają zmarłego: biel jest tu kolorem akceptacji, zgody, przystania na los.

---
"Imperium", Ryszard Kapuściński, s. 36-37

poniedziałek, 22 października 2007

The Picture in the House

Searchers after horror haunt strange, far places. For them are the catacombs of Ptolemais, and the carven mausolea of the nightmare countries. They climb to the moonlit towers of ruined Rhine castles, and falter down black cobwebbed steps beneath the scattered stones of forgotten cities in Asia. The haunted wood and the desolate mountain are their shrines, and they linger around the sinister monoliths on uninhabited islands. But the true epicure of the terrible, to whom a new thrill of unutterable ghastliness is the chief end and justification of existence, esteem most of all the ancient, lonely farmhouses of backwoods New England; for there the dark elements of strength, solitude, grotesqueness, and ignorance combine to form the perfection of the hideous.


Rycina Theodore de Bry'a z książki "Regnum Congo" autorstwa Filippo Pigafetta (Włoch, 1533-1604)

---
"The Picture in the House" w "The Call of Cthulhu and Other Weird Stories" (Penguin Classics), H.P. Lovecraft, s. 34

niedziela, 21 października 2007

Odpowiedź Kozaków sułtanowi

Ty szajtanie turecki, czarta przeklętego bracie i gamracie i samego Lucyfera sekretarzu! Jaki z ciebie, u licha, rycerz? Czort napaskudzi, a ty i twoje wojsko zeźre. Niegodzieneś mieć pod sobą braci chrześcijańskiej. Twojego wojska się nie lękamy w przygodzie, bić z tobą będziemy się na lądzie i na wodzie.

Tyś kuchmistrz babiloński, macedoński kołodziej, jerozolimski beczkowar, kozi hycel aleksandryjski, Wielkiego i Małego Egiptu świniarz, świnia takoż ormiańska, sajdak tatarski, kat kamieniecki, obwieś podolski, samego diaska wnuk i wszego świata i zaświata pośmiewisko, a naszego Boga dureń, ryj kiernozi, kobyle podogonie, pies z jatki, łeb niechrzczony, czort ci grzał przyrodzenie!

Taki to od kozaków respons masz, bledzieńcze, nieluby jesteś wiernych chrześcijan macierzy.

Daty nie znamy, jako że kalendarzów nie mamy, miesiąc na niebie, a rok piszą w księdze, dzień taki będzie u was jak i u nas, ty w rzyć za to pocałuj nas!

Ataman koszowy Zacharczenko z całym towarzystwem zaporoskim.

Kozacy zaporożcy piszący list do sułtana tureckiego, Ilja Riepin (mal. 1880-1891)

---
List Kozaków zaporoskich do sułtana tureckiego Mehmeda IV napisany w 1675 roku. Odpowiedź na propozycję sułtana, aby Kozacy podporządkowali się ottomańskiej władzy.

środa, 17 października 2007

The Colour Out of Space

When they looked back toward the valley and the distant Gardner place at the bottom they saw a fearsome sight. At the farm was shining with the hideous unknown blend of colour; trees, buildings, and even such grass and herbage as had not been wholly changed to lethal grey brittleness. The boughs were all straining skyward, tipped with tongues of foul flame, and lambent tricklings of the same monstrous fire were creeping about the ridgepoles of the house, barn and sheds. It was a scene from a vision of Fuseli, and over all the rest reigned that riot of luminous amorphousness, that alien and undimensioned rainbow of cryptic poison from the well - seething, feeling, lapping, reaching, scintillating, straining, and malignly bubbling in its cosmic and unrecognizable chromaticism.

---
"The Colour Out of Space" w "The Call of Cthulhu and Other Weird Stories" (Penguin Classics), H. P. Lovecraft, s. 195-196

poniedziałek, 15 października 2007

The Grave

While some affect the sun, and some the shade.
Some flee the city, some the hermitage;
Their aims as various, as the roads they take
In journeying thro' life; -- the task be mine,
To paint the gloomy horrors of the tomb;
Th' appointed place of rendezvous, where all
These travellers meet.

---
"The Grave", Robert Blair (1699-1746), fragment

niedziela, 14 października 2007

Stłoczenie, ugniecenie i sprasowanie

Poprosiłem Johna i Zado, aby zawieźli mnie do hotelu. Nie wiem, czy istniał jakiś wybór, ale oni bez słowa zawieźli mnie na ulicę, przy której stał piętrowy, odrapany budynek z wystającym szyldem El Mason Hotel. Do hotelu przechodziło się przez bar. John otworzył drzwi, ale nie mógł wejść dalej. Wewnątrz, w sztucznym, kolorowym półmroku i dławiącej, stężonej duchocie stały prostytutki. Powiedzieć: "stały prostytutki" nie oddaje jednak stanu rzeczy. W małym lokalu może setka dziewczyn przylegała do siebie spocona, umęczona i tak strasznie stłoczona, ugnieciona i sprasowana, że nie tylko nie można było tam wejść, ale nawet, bodaj, wcisnąć ręki. Mechanizm działał w ten sposób, że jeżeli klient otwierał z ulicy drzwi, ciśnienie panujące wewnątrz baru jak z katapulty wyrzucało dziewczynę wprost w ramiona zaskoczonego amatora. Za moment następna już zajmowała jej miejsce.

---
"Heban", Ryszard Kapuściński, s. 247

sobota, 13 października 2007

To the Grave and Back

As the twentieth century dawned, the horror genre moved on. The Gothic tradition gave way to the weird tales of authors like H. P. Lovecraft, who retained a Gothic aura of decay while creating fearsome alien entities, reflecting a society humbled by scientific discovery and the inhumanity of the Great War. Vampires, ghosts, and werewolves were soon dismissed as threadbare cliches.

But they always come back. A few decades passed, and then the Gothic tradition burst back into the world, like Mr. Hyde too long repressed. With each Gothic revival, new writers twisted the old archetypes, applying the anxieties of their age. Every era has a disease that can walk in a vampire's shoes; every generation has seen the cautionary tales of Frankenstein and Moreau come one step closer to reality.

The Gothic genre refuses to lie quiet in the grave. Its horrors — vampires, madmen, ghosts — continue to resonate within us because they are us.

---
"Ravenloft Campaign Setting, 3rd edition", Andrew Cermak, John W. Mangrum, Andrew Wyatt, s. 7

środa, 10 października 2007

I like to remember things my own way

Int. The Madison House - Bedroom - Day

The Detectives enter the bedroom. Fred and Renee follow.

ED
This is the bedroom.

The Detectives look around without touching anything. (...)

AL (to Renee)
Do you own a video camera?

RENEE
No. Fred hates them.

The Detectives both look at Fred.

FRED
I like to remember things my own way.

AL
What do you mean by that?

FRED
How I remember them. Not necessarily the way they happened.

---
"Zagubiona autostrada" Davida Lyncha

wtorek, 9 października 2007

Atak zimna

Pierwszym sygnałem nadciągającego ataku malarii jest wewnętrzny niepokój, który zaczynamy odczuwać nagle i bez wyraźnego powodu. Coś się z nami stało, coś niedobrego. Jeżeli wierzymy w duchy - wiemy co: to wszedł w nas zły duch, ktoś rzucił na nas czary. Ten duch obezwładnił nas i przygwoździł. Toteż wkrótce ogarnia nas otępienie, marazm, ociężałość. Wszystko nas drażni. Przede wszystkim drażni światło, nienawidzimy światła. Drażnią nas inni - ich hałaśliwe głosy, ich odrażający zapach, ich szorstki dotyk.

Ale nie mamy dużo czasu na te odrazy i wstręty. Bo szybko, a czasem nagle, bez żadnych wyraźnych znaków ostrzegawczych, przychodzi atak. Jest to nagły, gwałtowny atak zimna. Zimna podbiegunowego, arktycznego. Oto ktoś wziął nas, nagich, rozpalonych w piekle Sahelu i Sahary, i rzucił wprost na lodowatą wyżynę Grenlandii i Spitsbergenu, między śniegi, wichry i zamiecie. Co za wstrząs! Co za szok! W sekundę robi się nam zimno, przeraźliwie, przeszywająco, upiornie zimno. Zaczynamy dygotać, trząść się, szamotać. Od razu czujemy jednak, że nie jest to dygot, jaki znamy z wcześniejszych doświadczeń, ot, kiedy zmarzliśmy zimą na mrozie, lecz że są to miotające nami wibracje i konwulsje, które za chwilę rozerwą nas na strzępy. I żeby jakoś ratować się, zaczynamy błagać o pomoc.

Co przynosi w takich chwilach największą ulgę? Właściwie jedyne, co może nam doraźnie pomóc: że ktoś nas okryje. Ale nie tak, po prostu, okryje kocem, derką lub kołdrą. Chodzi o to, żeby to okrycie przygniatało nas swoim ciężarem, żeby zamykało nas w jakiejś ściskającej formie, żeby nas miażdżyło. Właśnie o takiej sytuacji bycia miażdżonym marzymy w tej chwili. Tak chcielibyśmy, żeby przetoczył się nad nami walec drogowy!

---
"Heban", Ryszard Kapuściński, s. 60-61

niedziela, 7 października 2007

Tammon von Stercza

Apeczko Stercza, pan na Lednej, nie lubił bywać na zamku Sterzendorf. Powód był jeden i był prosty - Sterzendorf był siedzibą Tammona von Stercza, głowy, seniora i patriarchy rodu. Względnie, jak mówili niektórzy - tyrana, despoty i dręczyciela.

W komnacie było duszno. I ciemno. Tammo von Stercza nie pozwalał otwierać okien w obawie, by go nie zawiało, okiennice też musiały stale być zamknięte, bo światło raziło oczy kaleki.

Apeczko był głodny. I zakurzony po podróży. Ale nie było czasu ani na posiłek, ani na ochędożenie. Stary Stercza nie lubił czekać. Nie zwykł też częstować gości. Zwłaszcza rodziny.

Apeczko łykał tedy ślinę, by zwilżać gardło - niczego do picia nie podano mu, rzecz jasna - i relacjonował Tammonowi oleśnickie wydarzenia. Robił to niechętnie, ale cóż, mus. Kaleka czy nie, paralityk czy nie, Tammo był seniorem rodu. Seniorem, nie tolerującym nieposłuszeństwa.

Starzec słuchał relacji, rozparty na krześle w zwykłej dla siebie, niewiarygodnie koślawej pozie. Stary, pokręcony piernik, pomyślał Apeczko. Cholerny połamany dziadyga.

Przyczyny stanu, w jakim aktualnie znajdował się patriarcha rodu Sterczów, nie do końca i nie wszystkim były znane. Zgoda panowała co do jednego - Tammona trafił szlag, albowiem Tammo się wściekł. Jedni twierdzili, że starzec wściekł się na wieść, że jego osobisty wróg, znienawidzony książę wrocławski Konrad otrzymał sakrę biskupią i stał się najpotężniejszą osobistością Śląska. Jeszcze inni zapewniali, że feralny wybuch spowodowała teściowa, Anna z Pogorzelów, przypaliwszy Tammonowi jego ulubione danie - kaszę gryczaną ze skwarkami. Jak tam było naprawdę, nie odgadnąć, rezultat jednak był widomy i nie do przeoczenia. Stercza po wypadku mógł poruszać - niezdarnie zresztą - tylko lewą ręką i lewą stopą. Prawą powiekę miał opadniętą zawsze, spod lewej, którą czasami podnieść zdołał, cięgiem wypływały śluzowate łzy, a z kącika przykurczonych w koszmarny grymas ust ciekła ślina. Wypadek spowodował też zupełną niemal utratę mowy, stąd wziął się przydomek starca - Balbulus. Jąkała-bełkotacz.

Utrata zdolności mówienia nie pociągnęła jednak za sobą tego, na co liczyła cała rodzina - utraty kontaktu ze światem. O, nie. Pan na Sterzendorfie nadal trzymał ród w garści i był postrachem wszystkich, a to, co miał do powiedzenia, mówił. Zawsze miał bowiem na podorędziu kogoś, kto potrafił zrozumieć i przełożyć na ludzki język jego gulgoty, charkoty, bełkoty i krzyki. Tym kimś było z reguły dziecko - któreś z licznych wnucząt lub prawnucząt Balbulusa.

Teraz tłumaczką była dziesięcioletnia Ofka von Baruth, która siedząc u nóg starca stroiła lalkę w strzępki kolorowych szmatek.

- Tak tedy - Apeczko Stercza skończył opowiadać, odchrząknąwszy, przeszedł do konkluzji - Wolfher przez posłańca prosił uwiadomić, że ze sprawą upora się rychło. Że Reinmar Bielau będzie schwytany na trakcie wrocławskim i poniesie karę. Teraz jednak ręce ma Wolfher związane, bo traktem podróżuje książę oleśnicki z całym dworem i różne ważne duchowne osoby, tedy nie ma jak... Nie ma jak pościgu wieść. Ale Wolfher przysięga, że złapie Reynevana. Że można mu zawierzyć honor rodu.

Powieka Balbulusa podskoczyła, z ust wyciekła strużka śliny.

- Bbbhh-bhh-bhh-bhubhu-bhhuaha-rrhhha-phhh-aaaarrrh! - rozległo się w izbie. - Bbb... hrrrh-urrrhh-bhuuh! Guggu-ggu...

- Wolfher jest pieprzonym kretynem - przełożyła cieniutkim i melodyjnym głosikiem Ofka von Baruth. - Głupkiem, któremu nie zawierzyłbym nawet wiadra rzygowin. A jedyne, co on zdolen złapać, to jego własny kutas.

- Ojcze...

- Bbb.. brrrh! Bhhrhuu-phr-rrrhhh!

- Milczeć - przełożyła, nie unosząc głowy, zajęta lalką Ofka. - Słuchać, co powiem. Co rozkażę.

Apeczko cierpliwie przeczekał charkoty i skrzeki, doczekał się przekładu.

---
"Narrentrurm", Andrzej Sapkowski, s. 36-38

Prospice

Fear death?--to feel the fog in my throat,
The mist in my face,
When the snows begin, and the blasts denote
I am nearing the place,
The power of the night, the press of the storm,
The post of the foe;
Where he stands, the Arch Fear in a visible form;
Yet the strong man must go:
For the journey is done and the summit attained,
And the barriers fall,
Though a battle's to fight ere the guerdon be gained,
The reward of it all.
I was ever a fighter, so--one fight more,
The best and the last!
I would hate that Death bandaged my eyes, and forbore,
And made me creep past.
No! let me taste the whole of it, fare like my peers,
The heroes of old,
Bear the brunt, in a minute pay glad life's arrears
Of pain, darkness and cold.
For sudden the worst turns the best to the brave.
The black minute's at end,
And the elements' rage, the fiend voices that rave,
Shall dwindle, shall blend,
Shall change, shall become first a peace out of pain.
Then a light, then thy breat,
O thou soul of my soul! I shall clasp thee again,
And with God be the rest!

"Prospice" Robert Browning

sobota, 6 października 2007

A Ona, Ona

Dłonie już wytarte, oczy wypalone
A usta płaczą krwią czerwoną
Ostatni raz
Cisza, modlitwa zakończona

W śmiechu topił strach
W strachu topił śmiech
Miał czyste ręce, chciał być sobą
Pozostał sam
I poszedł tą najprostszą drogą

A Ona powraca wciąż taka sama
A Ona - kolejny pusty dźwięk

Wspomnienia złe, smutek i gniew
Odsunął ręką w metal zbrojną
Nie dowie się nikt nigdy
Jak było ciężko, jak chłodno

W sercu czterech ścian
Dźwiękiem bezimiennym
Prawda przychodzi nieproszona
Odpycham ją, odwracam twarz
I kryję w dłoniach

A Ona powraca wciąż taka sama
A Ona - kolejny pusty dźwięk
A Ona - trucizna moja i wiara
A Ona teraz woła mnie

Dlaczego to zrobiłeś?
Pytam gdy ostatnie świece gasną
Dlaczego to zrobiłeś?
Pytam gdy już pierwsze kwiaty więdną
Dlaczego to zrobiłeś?
To takie głupie, wiem, jak ty wiedziałeś
Dlaczego to zrobiłeś?

A Ona, Ona, Ona...


Utwór "A Ona, Ona" zespołu Closterkeller z płyty "Scarlet"

wtorek, 2 października 2007

Willa samotna

Cień, co na miłość naszą padł wieczną żałobą,
Był dawno w mym przeczuciu. Pomnisz: szedłem z tobą
Wzdłuż muru, zza którego słodko się wychyla
Tonąca wśród jaśminów i róż biała willa,
Tchnąca marzeniem ciszy i woni głębokiej.
Na srebrnym niebie gasły różowe obłoki,
Błękitny zmierzch zapadał i byliśmy smutni.
Stanęliśmy w zadumie u krat starej wrótni,
Patrząc w tajemne mrokiem ogrodu głębiny,
Stworzone, zda się, aby wśród nich snuć godziny
Szczęścia w niezamąconej i jasnej miłości.
Wszystko zdało się czekać żądnych ciszy gości,
Tu nam, ściganym trwogą, zdawała się schrona.

Ogród tchnął upojeniem. Tęsknotą wiedziona
Dłoń ma bezwiednie pchnęła wrota i... opadła.
Wrota zamknięte były. I twarz ci pobladła,
Bo i ty może wtedy odgadłaś to samo:
Że obalony posąg Hermesa, co plamą
Na murawie wśród zmierzchu bielał jak płat śniegu,
Był jak poseł miłości pogodnej, co w biegu,
Chcąc wrota nam otworzyć, runął jak kwiat ścięty,
U bramy zostawiwszy nas szczęścia - zamkniętej.


Wiersz "Willa samotna" Leopolda Staffa, znaleziony w książce "Wyspa Itongo" Stefana Grabińskiego, s. 54-55

niedziela, 30 września 2007

Co upadło, powstać może...

Gdy miałem dwanaście lat, ojciec sprał mnie usłyszawszy co zrobiłem z innym chłopcem. To wtedy, gdy leżałem na chłodnej podłodze piwnicy, a krew spływała po moich plecach gęstniejącymi strużkami, anielica przemówiła do mnie po raz pierwszy. Powietrze nabrało metalicznego posmaku, a mnie otoczyły błękitne płomienie. Bałem się.

"Nie lękaj się", powiedziała. "Przychodzę, by mówić do ciebie i przez ciebie. Z polecenia Boga-Maszyny usłyszysz me słowa i rozpoznasz w nich prawdę". Jej głos był niczym dźwięk fletu. Słowa wibrowały lekko, kojąc mój lęk. W ten sposób poznałem tajemną historię świata.

Bóg-Maszyna stworzył nasz świat jako miejsce spoczynku swych pierworodnych, przez ludzi zwanych aniołami lub Pradawnymi. Gdy minęło nieco czasu, Pradawni zapragnęli sług którzy zamieszkaliby z nimi. Sług o wyprostowanej sylwetce, sług o miłych oku kształtach, sług zdolnych mówić. Wysłali więc do Boga-Maszyny stosowne sygnały-modlitwy i otrzymali przyzwolenie. Najpierw Pradawni dali umiejętność kroczenia i mowy bestiom z pól, lecz te zachowały swą dzikość i nie były dobrymi sługami. Stały się okrutne i brutalne, wypędzono je w dzicz. To były drugie dzieci, zwane przez ludzi demonami.

Wtedy Pradawni powołali do życia nowe sługi i rozkazali im rozejść się po całej ziemi. To były trzecie dzieci, zwane ludźmi. Służyli Pradawnym w pokoju i z dumą, nie znali śmierci. Ci, których ciała zużywały się i były zmęczone, oddalali się by spać w cieniu Ziemi. Wracali przywróceni do młodości i zdrowia.

Pradawni nakazali swym podwładnym wybudowanie wielkiego miasta, miasta tak rozległego, iż dziecko wyruszające w podróż z jednego końca na drugi, byłoby starcem u kresu swej wędrówki. Powołując się na moc Boga-Maszyny, Pradawni wynieśli swe miasto pod sklepienie niebieskie, umieszczając je na przecięciu orbit Słońca z Księżycem. W mieście tym umieścili trzecią część ludzkości, by służyła im jako podwładni i niewolnicy.

W mieście Pradawnych ludzkość znajdowała się bliżej Pierworodnych niż kiedykolwiek wcześniej. Wielu spośród ludzi zaczęło się zastanawiać "Czemu oto Pierworodni spędzać swe dni mogą na odpoczynku, podczas gdy nam przypada praca bez wytchnienia? Czemu to Pierworodni korzystają z piękna miasta wybudowanego naszym trudem?". I tak gorycz rosła w trzecich dzieciach. Dokonali stosownych obliczeń i wysłali sygnał-modlitwę na koordynaty Boga-Maszyny, zapytując "Oto my, dzieci twoje, nie godzi się byśmy byli zniewoleni. Czy nie wejrzysz na nas łaskawie?".

I taką oto otrzymali odpowiedź:
"Co powstało, upaść musi. Co upadło, powstać może"

Przez siedem lat ludzie miasta Pradawnych rozważali znaczenie tych słów, by w końcu zadecydować iż wolą Boga-Maszyny jest, by powstali z niewoli. Zdecydowani zgładzić Pradawnych i zająć ich miejsce jako ulubieńcy Boga-Maszyny, spiskowali skrycie. Gdy czas nadszedł, napadli Pradawnych we śnie, mordując ich własną bronią, w jedną noc zdrady.

Ulice podniebnego miasta spłynęły krwią. Wielki krzyk podniósł się z Ziemi, wstrząsając górami i wypełniając niebo błyskawicami. Pradawni podjęli walkę ze swymi sługami, na próżno jednak. Ośmiu z nich jedynie przetrwało, uciekając krzyczeli "Biada nam, czas nasz dobiegł końca - gdzie my jednak żyliśmy w szczęściu, długo, tam wasze żywota będą krótkie i pełne bólu". Od tamtych czasów ocaleni Pradawni znani byli jako Furie.

Pierwsza z Furii nazwana została Ciszą. Skryła się we wnętrzu Słońca i przeklęła ludzkość, by ta zapomniała sztuki rozmowy z Bogiem-Maszyną.

Druga z Furii to Śmierć. Ukryła się po ciemnej stronie Księżyca, przeklinając ludzi, by nigdy nie znaleźli drogi powrotnej z cienia Ziemi.

Trzecią Furią było Cierpienie. Uciekło na gwiazdę Wenus, dzieląc ludzi na dwie odrębne istoty, niedoskonałe i na zawsze skazane na poszukiwanie swej drugiej połowy.

Czwartej Furii na imię było Strach. Ukrywszy się pod największą górą na Ziemi, sprawiła iż ludzi bały się i nienawidziły wszelkie żywe stworzenia świata.

O czterech pozostałych Furiach nic nie wiadomo, jako że wstrzymały swe klątwy do czasu który uznają za właściwy.

Wtedy miasto Pradawnych zadrżało. Ludzie zastanawiali się, cóż to się dzieje, nic jednak nie byli w stanie poradzić. Gdy miasto oberwało się z wiązań, którymi zakotwiczone było na firmamencie, ludzie zakrzyknęli w przerażeniu, rzucając się do ucieczki nim miasto runie na ziemię. Niektórzy obrali szlaki ze światła zbudowane przez Pradawnych i zaginęli pośród gwiazd. Inni dotarli do łodzi o srebrzystych żaglach i bezpiecznie spłynęli na ziemię. Wielu jednak pozostało uwięzionych w mieście. Gdy runęło, słychać było ich wielki krzyk, po czym zapadło się pod fale. Świat zatrząsł się w posadach, Słońce skryło swą twarz i ludzi ogarnął lęk.

Tu anielica przerwała, badając mnie setką oczu. "Nie lękaj się słów które przekazuję tobie, jako że wieści wam przynoszę. Bóg-Maszyna nie odwrócił swego spojrzenia od waszego domu. Co upadło, powstać może".

"Świat Mroku" (edycja polska), Bill Bridges, Rick Chillot, Ken Cliffe and Mike Lee, s. 27

sobota, 29 września 2007

Źródła poznania

"In God we trust, all others bring data.", William Edwards Deming

Tęsknię za kwiatami...

"Tęsknię za kwiatami bardziej niż za czymkolwiek innym", mówiła zadumana. Szukała ich nawet na obrazach, które kupowaliśmy w sklepach i galeriach. Wspaniałe płótna, takie jakich nigdy nie widziałem w Nowym Orleanie - od klasycznie namalowanych bukietów, które wyglądały jak żywe, kusiły, by wyciągnąć po nie rękę, dotknąć opadłych na obrus płatków, do płócien w nowym i niepokojącym stylu, na których kolory zdawały się płonąć z taką intensywnością, że zamazywały spokój starych linii, starej solidności, aby stworzyć wizje podobne do tych, które miewam, gdy bliski jestem szaleństwa, a kwiaty wyrastają mi przed oczyma i skwierczą jak płomień lampy. Paryż po prostu wtargnął w te pokoje.

"Wywiad z wampirem", Anne Rice, s. 244, 245

The Vampire. 1893–94. Edvard Munch. Nasjonalgalleriet at Oslo.